złości spluwał przez zęby, ściskając w ręku zegarek z żółwio powolną wskazówką <page nr=253>...<br>Tymczasem na drugim końcu drutu, we wsi, rozpętał się już nieopisany tumult, trzask zamykanych i otwieranych drzwi, nawoływania i bieganina. Ludzie z latarniami, zaspani i oszołomieni, tłoczyli się na drodze do młyna.<br>Na progu, blady, rozczochrany mer, bez kołnierzyka, w narzuconej w pośpiechu marynarce i butach włożonych na bosą nogę, wydawał gorączkowe rozkazy. Pierwsza podwoda naładowana mąką odjeżdżała już w stronę przystani.<br>Nagle, rozpychając tłum, w oświetlonym kręgu drogi ukazał się zadyszany proboszcz w rozwianej sutannie.<br>- Czekaj pan! Czekaj pan - krzyczał z daleka proboszcz, wymachując rękoma. - Mam myśl!<br>Wer