do postpankowych potworków. Rubin dzień w dzień zasiadał na schodach restauracji i z determinacją przekrzykiwał ruch uliczny. Zacięty był - wszyscy namawiali go, żeby przeniósł się na Starówkę, bo lepszy obrót i ludzie zamożniejsi, bardziej otwarci na estetykę i filantropijny gest. A ten nie! "Żebrak jestem czy co? Zresztą, tam to komercja" - odpowiadał dumnie. Taki był! Ile dostawał, do końca nie wiadomo. Żył, ubrany jako tako chodził i nie żebrał, to już coś. Istniała bowiem, pozornie cienka na pierwszy rzut oka, różnica między klasyczną biedą a biedą Rubinową. Granicę stanowiła sztuka. Bez względu na artystyczny poziom, Rubin był pieśniarzem, kwintesencją ulicznego barda