do niej zajrzeć. <br>Z tygodnia na tydzień pogarszał się stan Stefana. Zaczęły mu dolegać duszności. Szedł krokiem spacerowym, noga za nogą, emeryt, a dyszał jak maratończyk po biegu. Stawał, rozluźniał krawat. Lekarze widzieli konieczność operacji polegającej na wszyciu kawałka tętnicy, pobranego z uda, w miejsce niedrożne, wyraźnie widoczne w badaniu kontrastowym. Nie trzeba było dawcy, zabieg miał się dokonać w jednym organizmie. To było warunkiem, bo przecież od nikogo by nie wziął. Odwlekał decyzję, a potem, kiedy się wreszcie zgodził, przesuwał terminy, bo wzywały go obowiązki, coraz bardziej mordercze. Zwlekał tak z miesiąca na miesiąc, przez cały czas pracując. Kiedy wstawałam