wali gorzała, że unieważnia te wszelkie aromaty. Rozbawiony, rozchichotany nagle spostrzegam, że Gocha jest już gotowa. Przywiera do mnie udami, ociera się gwałtownie, chce już mnie przyjąć. Widzę w zmatowiałym lusterku, jak z mojej twarzy znika uśmiech. Wciąż trąc się o siebie, całując, błądząc po sobie dłońmi, przygotowujemy się do kulminacji. <br>Ale przecież Małgosia też tego chciała. Specjalnie na tę podróż włożyła pończochy i spódnicę, żeby uczestniczyć w moich radosnych eksperymentach. Jej ręce zaczynają trzepotać jak skrzydła rannego ptaka. Wyprężoną dłonią zrzuca coś na podłogę. To pewnie jakiś pojemnik z mydłem. "Cicho! Cicho!" - jęczy, mityguje sama siebie i zaciska zęby na