słuchasz...<br>- Słucham, słucham - przestraszył się Salisz.<br>- Gwiazdy, bracie, są różne. Do tych najbliższych to będzie dobre kilka milionów kilometrów.<br>- Milionów?<br>- Milionów. I więcej.<br>- To dalej niż do Ameryki, jej Bohu.<br>- Ech, jak tysiąc razy do Ameryki.<br>- Ciebie koncy, mów, mów dalej. Okrągła z natury twarz Salisza była niezdrowo zaczerwieniona. Słuchał łapczywie, a oczy jego krążyły nieustannie w swoich orbitach. Wykonywał jakieś dziwne, gorączkowe ruchy: potrząsał barkami, chwytał się za sczerniałe od torfu stopy, wiercił się w miejscu, kolebiąc tułowiem z boku na bok. W nieoczekiwanych momentach chichotał nagle z lubością i kazał sobie po dwakroć powtarzać najbłahsze informacje. Kiedy wyczuwał, że