jakiś stolarz wziął na serio dane z jego dzieła. Poszczególne strony górnej części, czyli tak zwane rodetae, były wielkości skrzydeł wiatraka. Na jednym ja się obracałem, na drugim ojciec. Obracaliśmy się tak i obracali w ciszy, w pustce, nie ściągając na siebie niczyjej uwagi. Potem, jak to we śnie, jakiś loch, przez który przeciskaliśmy się, pełen posągów z ruchomymi oczami. Posuwając się skonstatowałem, że wracamy przed te same posągi, przed którymi już raz byliśmy. Czyli że się naprawdę nie poruszamy, tylko kręcimy w kółko. Z rym uczuciem się obudziłem. Niekontent, z uciskiem w sercu, który dokuczał mi jeszcze przez godzinę. Ale