wujek - zbył niecierpliwie. - Patrz, idzie w górę. Zobaczył nas - podskakiwał malec klaszcząc. - Kriszan! Kriszan!<br>- Cicho bądź - położył mu rękę na karku, choć wiedział, że w grzmocie motoru tamten nie może głosu pochwycić.<br>Kriszan zaszyty w skórę czarną, połyskliwą, w srebrnym hełmie i prostokątnych okularach zataczał koła na arenie wysnuwając niebieską, lotną smugę spalin. Z ramion mu zwisały zielonkawe skórzane pasy na metr długie, tworząc jakby ruchliwą pelerynę, którą pęd podnosił. Grzmot rósł, koła, które zakreślał motocykl, były coraz szybsze, coraz szersze, sięgały ścian. Rósł wibrujący skowyt i motor wyniósł jeźdźca na drewnianą cembrowinę beczki. Zadudniły basem grube deski, kiedy po nich