bezludnej uliczce, zastanawiając się - jako człowiek skazany na wolność - czy pójść na wódkę do mecenasostwa Z., dokąd byłem zaproszony, czy też udać się do mieszkania Tęgopytka. W uliczkę wjechała wolna taksówka, zatrzymałem ją, aby mogła spełnić rolę katalizatora, kiedy wsiadłem, kazałem się wieźć do Tęgopytka, ponosząc pełną odpowiedzialność za wybór; ma się rozumieć, że teoretycznych możliwości alkoholowego protestu przeciwko jesiennej aurze miałem więcej, mógłbym na przykład udać się do jakiejś zacisznej knajpki, gdzie obsłużono by mnie szybko a chędogo (w kieszeni miałem kilkanaście tysięcy złotych wygranych poprzedniej nocy od półsieroty, ginekologa D.), były to jednak możliwości wyłącznie teoretyczne, nie lubię bowiem pić samotnie