się opium, z chaosem w głowie i ołowiem zmęczenia u podeszew. W nocy śniły mu się pręgowane grzbiety, wykrzywione męką usta, oczy rozszerzone przerażeniem i nieludzką tęsknotą, wśród kłębów dławiącego dymu. Potem poprzez dym przebijać się jęły czerwone języki ognia, wszystko buchnęło oślepiającym płomieniem, i wśród języków płomieni biały dziobaty majster z suszarni, z dwoma harapami w rękach tańczył taniec wężów. Wreszcie wszystko to rozpuściło się w potokach bezładnej bzdury, które na rozpalony jak czerwona głownia mózg wyrzucać zaczęły miarowe pompy snu.<br>Po miesiącu wżył się, przywykł. Od razów, kaszlu i wycia, od gryzącego tumanu puchu nie kręciło mu się więcej