w jakimś gospodarstwie rolnym. Spaliśmy z Andrzejem na ziemniakach na jego kocu, a przykryliśmy się moim kocem, nie było to spanie specjalnie wygodne, lecz nam sytym wcale to nie przeszkadzało. Przytuleni do siebie, było trochę chłodnawo, a my tylko w cienkich obozowych drelichach (pasiakach), spaliśmy jak przysłowiowe susły. Rano SS-mani ustawiają nas w kolumnę marszową. Nie otrzymaliśmy żywności, ani nawet wody do picia, a pragnienie nasilało się, zwłaszcza po zjedzeniu tego słonego sera. Ze stodoły zabraliśmy po kilka ziemniaków do kieszeni. Pogoda typowo kwietniowa, deszcz dość często ze śniegiem, zimny północny wiatr przenikający do "szpiku kości", rzadko i słoneczko zaświeciło