modlitwie. Po chwili jednak, niepoprawna, znów sięga do trumny, żeby tym razem otulić szyję, jak dziecku przed wyjściem na sanki, żeby nie było zimno, żeby nie zawiało. Nie powraca już do modlitewnej postawy, tylko znów kieruje troskliwą uwagę w stronę jego dłoni. Teraz gładzi palce u rąk i lekko je masuje, jakby chciała rozgrzać. Robi krok do przodu i przechodzi do twarzy. Muska ją palcami, gładzi. Czyni to powoli, jak skazaniec palący ostatniego papierosa, który pragnie tym paleniem oddalić godzinę egzekucji. A jednocześnie nie ma w tym nic z mechanicznego zachowania. Jest sama czułość i troska. Namaszcza swego męża, przygotowuje na