i słońca. <br><br>- Spacery, proszę pani, spacery, jarzyny i surowe owoce <br>są najważniejsze! - tak powiedziała matce doktorka. <br><br><br>Więc Adela, która stała obok i przysłuchiwała <br>się temu ze skupieniem, gotowała jarzyny, skrobała z braku <br>owoców surową marchew i codziennie chodziła z małą <br>na spacer. <br><br>Niełatwa to rzecz, gdy się ma dwanaście lat, maszerować <br>kilka kilometrów, dźwigając na rękach półtorarocznego <br>Jasia, prowadząc za rękę czteroletnią Zosię <br>i uważając, żeby się sześcioletni Wicuś, <br>straszny łobuz i zawadiaka, gdzieś po drodze nie zawieruszył <br>i nie wpadł pod tramwaj. <br><br>Kiedy Adela dochodziła do ogrodu, koszula aż mokra na niej <br>była od potu, nogi uginały się pod nią