to rady. Czas (może tak go ujmą jakieś przyszłe pamiętniki), w którym modlono się, chociaż niebo było puste, bez tronu Boga-Ojca, bez rzesz anielskich, bez gromu, gotowego porazić nieprawych. Czas, w którym uprawiano jeszcze filozofię, choć stała się ona grą wtajemniczonych, ucieczką rabinów logistyki, a przestała być boską rozrywką mędrców. Czas, w którym tworzono jeszcze sztukę, płacąc całym życiem za błahe i szybko zapominane zestawienia kilku barw, kilku wyrazów i na próżno usiłowano wytropić wielkość, odległą o tysiące mil od tego szczątkowego procesu, zwanego sztuką współczesną, owego dziecka rozpaczliwych irracjonalizmów. Czyż mam zresztą ten czas nazywać, określać? Nie moja to