zeżre!<br>A nieco ciszej, tak dla samego siebie, dodawał:<br>- Co za syf! Koniec z tym... Wyprowadzam się, wyprowadzam... Ani śladu nie zostanie!<br>Jego kabłąkowate ciało domagało się egzorcyzmu, zdolnego wypędzić wzrastającą furię. Obrzuciwszy wstrętnym spojrzeniem podwórko, wybiegał na miasto - znikał w sieci ulic, podziemnych przejść i parków. Zanurzał się w mętne krajobrazy torowisk, biegł wstęgami alej i cmentarnych ścieżek, by po kilku godzinach pojawić się w centrum, przy ratuszu. Opatulony płaszczem, siadał na ławce z zasępioną miną. Później zapalał papierosa i mierzył wzrokiem wysokość ratusza, który sterczał radośnie niczym zuchwały penis w białych biodrach chmur. A chmury nad ratuszem były zupełnie