tylko szybkie oddechy, krótkie, spazmatyczne łkania i chrzęst palców wyłamywanych <br>z wściekłością. Dopiero po długiej chwili buchnął tumult głosów. Łagodny kardynał <br>Rospigliosi płakał, kardynał Gasparo Borgia trząsł w górze rękami, przeklinając <br>zbrodniarza, marszałek Gaetani ryczał schrypłym głosem, by choć spod ziemi wydostano <br>i przywiedziono Baptystę. Młody kapitan Carlo Magalotti wyjął miecz i przysiągł <br>na jego głowicę, że nie spocznie, aż świętokradcę dosięgnie i zbrodnię pomści. <br>Tylko Francesco Barberini milczał. Obejmując oburącz siwiejącą głowę, prosił <br>Boga o śmierć. Nie mówił nic, bo cóż by mógł rzec? Nikt nie był tyle winny nieszczęściu, <br>co on. Był winniejszy niźli ten nędzny zakrystian, którego pewno