wir, w zawrót głowy, w wiatr, w wichurę, w burzę, która porywa nas, i wybiegamy z sali, na dworze zapadł już mrok, jest listopad, a więc i tu, na południu, słońce wcześniej zachodzi, i w ciemnościach odnajdujemy tę ławkę pod drzewem migdałowym, i mówię jej, że pora pomyśleć o niebieskich migdałach, i całuję ją w zielonkawe jak wody Seretu oczy, a potem uchylonymi ustami odnajduję jej wargi, wilgotne i świeże, i całujemy się... i myślę o pożegnaniu z Sarą i tej kropli jej ożywczej śliny, którą obdarowała mnie na drogę, na całe miesiące i lata, podczas gdy jej dane już było