porzuconym instrumentem, choć to był stary Bechstein, mocno już sfatygowany. Ani spostrzegł, kiedy palce zaczęły pląsać po klawiszach maszyny w natchnionej improwizacji. Miał wrażenie, że z oddali zbliża się wielka muzyka, jakiej jeszcze nie znał. Poczęta z tajemnic dźwięku, które przejmowały dreszczem, najpierw dostojna, szczerozłota, później radosna i ulotna jak migotanie liści nad roztopioną w słońcu strugą. Szukając pełnych brzmień palce Fryderyka pomykały w powietrzu na czarownej klawiaturze fortepianu w orgii milczących dźwięków.<br>- Co ty wyprawiasz? - zaśmiała się Zosia stanąwszy w drzwiach kantoru.<br>Fryderyk Fryderykowicz zamrugał powiekami, opuścił ręce uśmiechając się bezradnie. Wstał i podszedł do okna, za którym słońce chyliło