się w Berlinie. Na dworcu syn powitał ją kwiatami. Narzeczonej nie zabrał ze sobą, miała zjawić się w pensjonacie dopiero nazajutrz po południu, gdy podróżna odpocznie. Władyś od razu przybrał wobec matki postawę istoty tak przez nią obdarowanej, że do śmierci nie zdoła dobrodziejstw wypłacić. Róża wysiadła z pociągu z migreną i wzniosła na syna oczy zbolałe, pełen wyrzutu. Poczuł się winny za migrenę, za tłok w wagonie, za hałasy uliczne; drżąc z niepokoju i z żarliwych chęci sadowił matkę w dorożce, potem w fotelu pensjonackim. Krzątał się, rozbierał, ubierał, podsuwał owoce i wodę kolońską. Róża tarła czoło, a Władyś - ścierpnięty