uczestnicy pogrzebu. Rwali do przodu, sapiąc, dysząc i ociekając potem znajomi oraz przyjaciele stryja, w tym dziadkowie i babcie; pędził ksiądz z rozwianą sutanną, przytrzymując ręką biret, gnała wielkimi susami, czerwona z wysiłku, gruba blondynka, którą Alicja zauważyła wcześniej, a trzy psy, które nie wiadomo kiedy przyłączyły się do konduktu, mknęły na wyścigi z żałobnikami, poszczekując wesoło. Widząc zziajane, pełne determinacji twarze goniących, Alicja zaczęła śmiać się coraz głośniej. Ksiądz, nie zwalniając tempa, zmierzył ją gniewnym wzrokiem, po czym obejrzał się, ciekaw, co ją tak rozbawiło. Kiedy zobaczył swoich nie najmłodszych parafian pędzących niczym wytrawni sprinterzy, jego też uderzyła śmieszność sytuacji