źródeł inspiracji, samotnością, bólem, lękami, po prostu grozą istnienia (wyzierającą przecież spod gdzie indziej błogosławionych szaf, podłóg, labiryntów klatek lub - przeciwnie - czyhającą w pustce) czyniła czymś niewiarygodnie trudnym, zmuszającym do przeciwstawienia się sobie samemu, własnemu językowi, własnej narzuconej sobie - jak myślę - misji "stróża rzeczywistości", "latarnika" nadającego sygnały ratunkowe z pewnego mrówkowca w Warszawie.<br>Bronić wreszcie przed skłonnością postrzegania fantazmatycznego, przed męczącą wielopostaciowością percepcji, która sprawia, że - jak pisze Sobolewska - świat Mirona jest pełen omamień i przywidzeń, zagadek i niejasności; przed ruchliwością obrazów.<br><br>4.<br>Tylko na czym ta obrona miałaby polegać? Na pokazaniu, mówiąc językiem Białoszewskiego, że jest i tak, i tak