prawie czarne kule kawonów. Nóż z chrzęstem zagłębiał się wycinając różowe, soczyste półksiężyce. Rzeźwiący sok ciekł po brodzie i piersi, Istvan wgryzał się łapczywie, siorbał i mlaskał. Nad nim wirowały chmarami rude muszki, pchające się na oślep w oczy i usta.<br>- Najlepsze, co jadłem w Indiach - powiedział z głębokim przekonaniem, myjąc dłonie w strudze wody, wyciekającej z dziurawego skórzanego wora.<br>Starzec nie przyjął zapłaty, dołożył im jeszcze dwa kawony na drogę. Kiedy jednak w godzinę później znużeni jazdą napoczęli nową kulę, już im tak nie smakowała. Kawon mdło ciepły, nadgotowany zsiadającym się skwarem, budził obrzydzenie, nawet sok podkisł, czuli jakby smak