chodniki kurzyły się i dymiły, ulica zniknęła za szarożółtą zasłoną, nagle zasłona rozdarła się w samym środku i w samym środku ulicy wyłonił się z obłoku jadący dorożką chirurg Tamten.<br>Chirurg trzymał na kolanach metalowe pudło z narzędziami, twarz miał uśmiechniętą i nieruchomą zarazem; chirurg, siedzący w dorożce, przesunął się na bok oszołomionego Widmara i zginął w kurzącej się mgle jak zjawa. Było to takie nierealne i fantastyczne, że Widmar znowu posądził samego siebie o halucynację, i gdyby nie to, że w ostatniej chwili chirurg go zauważył i ukłonił się, myślałby nadal, że śni. Ale Tamten podniósł ramię, Widmar odruchowo zdjął kapelusz