stu i dwustu metrów, jak do kamiennych osypisk pośrodku długiej wyspy przybliża się biały sarkofag wycieczkowego transatlantyku.<br><tit>W każdym porcie po torcie</><br>Z odległości dziesięciu kroków, za brudną panoramiczną szybą nadbrzeżnej poczekalni, okrętowa biel ujawnia wszystkie swoje skazy, guzy nitów, rdzawe zacieki, martwą chropowatość, przywodzącą Carlosowi na myśl odwieczny osad na dnie muszli klozetowej w krzyckim mieszkaniu jego mamy, na szóstym piętrze gierkowskiego bloku. Carlos studiuje burtę wycieczkowca od dwóch godzin, odwrócony plecami do niskiej sali, gdzie w łunie pomarańczowych jarzeniówek kolorowo odziany tłum pasażerów, idący od budek z napisami NO ENTRY IMMIGRATION, miesza się z oczekującymi, z kierowcami limuzyn ściskającymi w