chciał ich zobaczyć, usłyszeć ich głosy, uścisnąć. Jednak wolał się nie pokazywać, tak było lepiej i dla niego, i dla dzieciaków. Chwilę jeszcze rozglądał się po komorze, w końcu sięgnął po tasak, niezbyt może poręczny do walki czy oprawiania zwierzyny, ale zawsze lepszy niźli gołe ręce. Wziął też krzemienną motykę, na dobrym, grubym trzonku. Tym już można rozbijać łby. Przywiązał worek do końca kija i ostrożnie otworzył drzwiczki komórki. Cisza. Ani psów, ani ludzi. Wyszedł - z motyką na ramieniu, tasakiem w prawej ręce.<br>Nie zrobił jednak kroku, gdy strzała przecięła powietrze tuż nad jego głową. Wbiła się po pióra w plecioną ścianę