się wyrwał z wariatkowa. Mobilizuję więc ostatek woli, aby się odprężyć, uspokoić. Muszę przynajmniej z siebie wydusić, dokąd chcę jechać, bo inaczej w ogóle nie pojadę. <br>Za niecały kwadrans jestem w Brunoy, tam gdzie mieszkam. Dochodzi godzina szósta. Dziesięciominutowy spacerek - truchcik od dworca do domu. I oto zdyszana, ledwie widząca na oczy staję przed naszą bramą. Piękna w stylu, dwupiętrowa willa niby pałacyk poprzez podmurowane, żeliwne ogrodzenie jawi się już okazale przede mną. A tu niespodzianka. <br>Widocznie w naszym królestwie nikogo nie ma, możliwe że sąsiedzi są na wakacjach, bo wszystko pozamykane na cztery spusty: brama, furtka i okiennice ich mieszkań też