surowością, trzepała językiem. Zarumieniona od ognia, mieszała kopystką kleistą masę, całą uwagę poświęcając kaszy. Odstawiła wrzącą i gęstą, posoliła, przysiadła. Rozpięła guzik kieszeni i wyciągnęła ku nim rękę z kartonikami:<br>- Eto Kola, eto Andriusza - podsunęła im pod oczy fotografie.<br><br> Marta obejrzała je, podała sąsiadce. Z jednej patrzył w przestrzeń ostrzyżony "na zero" żołnierzyk, na drugiej uśmiechał się do obiektywu gimnazjalista. Podobni do siebie i chyba do matki, ale trochę i do pułkownika. Hania mruknęła coś, Marta powiedziała, że ładni, dorodni chłopcy, matka pewnie jest dumna z takich synów. Czy są może w wojsku? Młodszy chyba jeszcze w szkole, czy piszą? Pułkownikowa pochyliła