skłębionymi chmurami. Słońce przepadło i okolicę zasnuła szarość. Gospodynie, baby tęgopierśne, przywdziały odświętne chusty z frędzlami, w kwiaty i wzory bardzo kolorowe, barwiły się na całym cmentarzu. Na mogiłach rozpostarły białe, wykrochmalone obrusy. Dwóch dziadów w niesamowitych łachmanach, jeden bez nogi, a drugi ślepy i ospowaty, zawodziło u wrót cmentarza nabożne pieśni. Każdy śpiewał na własną nutę, jakby się ścigali, który prędzej dotrze ze swoimi suplikacjami do bram niebieskich.<br>Jurek spieszył na kładbiszcze z sąsiadeczką Walą, Ukrainką, która była nieco od niego starsza, miała figlarne dołki w buzi, jasne oczy i czarne warkocze. Trzymali się za ręce. Któregoś dnia Wala spytała