żadnych okolicznościach. Rok temu, kiedy opuszczał hiszpańską Valencię, na pożegnalnej konferencji prasowej po jego policzkach popłynęły łzy. Chciał zostać w klubie, ale prezes kupował nie zawsze tych piłkarzy, których życzył sobie Benitez. - Zamawiałem tapczan, a przywozili mi nocną lampkę - żalił się, tłumacząc, że odchodzi, bo nie pozwoli, by ktokolwiek, nawet najznamienitsze osobistości, ingerował w jego pracę.<br>Valencię poprowadził do największych sukcesów w dziejach (Puchar UEFA i mistrzostwo Hiszpanii) i został bohaterem, co zdarza się zawsze wtedy, gdy sukces odniesie drużyna pozbawiona pobudzających masową wyobraźnię geniuszy pokroju Zidane'a czy Ronalda. W Liverpoolu trafił źle, bo roiło się tam od piłkarzy przeciętnych tworzących