kolejne ciała. Jassmont, popchnięty, znalazł się bliżej. Prześcieradło się zsunęło, nieomal spadło. Któryś z gapiów szybko je poprawił, lecz te sekundy wystarczyły. Ujrzeli. Kadłub bez głowy, obryzgany krwią, już w postaci czarnoczerwonej skorupy. Sine nitki, jak z urządzenia elektrycznego, tak wyglądają błyskawice uchwycone na fotograficznej kliszy - zwisały kępkami. Same mięśnie napuchły, jakby ktoś wstrzyknął w nie lodowatej wody. Różowe, białe, czerniawe, ze skrzepami. Znalazła się i głowa. Koszmarne rybie oczy jak z wosku, szkliste, odbijające wszystko na biało. Wąsy sterczały, jak zmokła grochowina, więc to był mężczyzna. Oślizgłe, napęczniałe usta. Widzieli, że pierś spłaszczona, jak płachta, że ręce nienaturalnie poskręcane, broniły