i<br>też po jej obu stronach takich samych dwóch. Potem wieńce, sztandary i<br>też wśród szpaleru tych w hełmach i z pistoletami maszynowymi na<br>piersiach. Potem przerwa i koń burmistrza, prowadzony za łeb z dwóch<br>stron przez oficerów w wyprężonych czapkach.<br> - I po cóż, choroby, tego konia ciągną? - ktoś się ni to zdziwił, ni<br>obruszył obok nas. - Owsa by mu lepiej dały.<br> - Ano, może burmistrz chciał, żeby wszystko z nim szło, a nie tylko<br>my.<br> - To we wsi jakby tak chciał, to i krowy, i świnie by musiały iść. A<br>za gospodynią to i kury, gęsi, kaczki.<br> - Może zawidziało mu się