Toteż konkluzję moją piszę naraz dwiema rękami. Ręką od przyzwyczajeń: w najlepszym wypadku Virilia czytać można, jak wspomniałem, po bachelardowsku, uznając szybkość za zapoznany żywioł marzenia i, jeśli chcemy, przenosząc ją na teren refleksji literackiej, historycznej. I ręką od przeczuć: w wypadku najgorszym, gdy doznanie schyłku, chaosu, a może i niemocy zawładnie naszą duszą, szukać w jego doświadczeniu iskry twórczej. Nie chcę przez to powiedzieć, że i ty, czytelniku, zostaniesz pyknoleptykiem (a kto nim dzisiaj nie jest? - pyta Virilio), albo że przeczytałeś właśnie wstęp do projektu krytyki pyknoleptycznej. Chcę natomiast podzielić się przypuszczeniem i obawą: czy nie jest, czy nie będzie