Zakręt. Już teraz otworzy się przed nami jezioro. Nic podobnego. Znów zielone ściany. Za następnym zakrętem nagły szklisty błysk. Jest. Nie, to tylko kałuża po deszczu. Ogarnia zniecierpliwienie. Jezioro, przed chwilą tak niemożliwe i niesłychane, staje się nie cierpiącą zwłoki koniecznością. Nastąpiło to mocą stanów przejściowych, łączących ze sobą wszelkie niepodobieństwa, skrajności i sprzeczności.<br>Nagle, nie spostrzegłem nawet, jak i kiedy się to stało, jedziemy wzdłuż wybetonowanego kanału, na którym kołyszą się barki, po jego drugiej stronie koszary, jakiś gmach urzędowy; nie zatrzymując się przejeżdżamy stację, na peronie której stoi uczeń w okularach, zawiadowca stacji i pani strofująca dziewczynkę z lalką