jeszcze większym pośpiechem, myśląc, że to ostatnie kroki i siodełko tuż-tuż. Ale nie. Dochodzimy tam, gdzie miało być siodełko, i nie ma siodełka, zwiódł nas <page nr=22> jakby próg, jakby szeroki taras wystający nad wąwozem. Patrzymy, a dopiero wyżej piętrzą się w słońcu skały i między nimi błyszczy siodełko. Diego potoczył nieprzytomnie okiem po tych górach. - Bóg jest - powiedział jeszcze raz, na wpół do mnie, na wpół do siebie. Ja znowu: - A widzisz, Diego, a widzisz?<br>- Widzę - mówi. - I co - pytam - co mam uczynić? - Widzę - odparł już trochę od rzeczy. - Ale, Diego - powtórzyłam - co ja mam uczynić? - Wróć może do klasztoru - szepnął