starym stylu Salonu uznał za zamknięty rozdział osobistej biografii. Jacek Kaczmarski, który po latach grania dla Polonii niemieckiej, francuskiej i australijskiej coraz częściej koncertował w kraju, musiał uporać się z wciąż funkcjonującą, a coraz mniej wygodną, etykietą pieśniarza Solidarności, co przychodziło tym trudniej, że ludzie nawiedzający jego koncerty domagali się nieustannego powtarzania "Murów" i, niczym inżynier Mamoń z filmu "Rejs", pozostawali głusi na nowe piosenki.<br>Coraz częściej w publicznych dyskusjach o muzyce hasło "bard" kojarzono z nudnym <orig>smędzeniem</> przy gitarze akustycznej albo z nieznośnym, a dla młodego pokolenia całkiem egzotycznym, kombatanctwem. Powoli gasły tak niegdyś jasne gwiazdy Elżbiety Adamiak, Piotra Bakala