znowu pojawiał się na jego twarzy, już nie taki bezrozumny czy też udający rozpoznanie, i widać było, że z tym uśmiechem skądś wracał, z dalekich, ciemnych eskapad, niekończących się podróży, w których był mu potrzebny niczym bilet lub zaproszenie. <br>Zrozumiałem to kilka lat później. Czym był ów nieruchomy, dla nas niewidzący wzrok ojca, utkwiony w wybranym punkcie sufitu. <br>Matka po kolejnym zawale leżała obok starej kobiety, którą rak zżerał od środka i która ostatkiem sił, na morfinie, relacjonowała matce spotkania z przybyszami wychodzącymi spod szpitalnego karnisza. Ja w tych przybyszów uwierzyłem od razu, bez wahania, byłem tym przejęty, miałem jeszcze świeżo