drzewo i pobiegł po schodach skrzypiących, rozchwierutanych, na ostatnie piętro oficyny. Namacał po ciemku kłódkę jak serce dzwonu. Otworzył. Ktoś odskoczył od drzwi. Szczęsny postąpił dwa kroki.<br>- Wychodzić, towarzysze.<br>Zaszeptano po kątach. Krzesłem szurnięto. Od okna ozwał się głosik prawie dziecięcy:<br>- A towarzysz Corobiący?<br>- Corobiący przyjść nie może. Wychodźcie bez obawy i prędko, bo nie ma czasu. Nie wszyscy naraz, pojedynczo... Poszedł do zlewu, zderzywszy się po drodze z kimś, kto <page nr=342> się wymykał ku wyjściu, zda się, dziewczyna. Natrafił wreszcie na kran, dopadł ustami i chłeptał długo, łapczywie. Gdy uniósł głowę znad zlewu, nie słyszało się żadnego szmeru ani szeptu.<br>Zapalił