w rękę. Jassmonta poklepał po barku. Z odpowiednim ceremoniałem przeszli do dużego pokoju. Trzy świeczniki płonęły wysokim, gotyckim płomieniem. Równo. W sieni paliła się mizerna karbidówka, której dusząca woń przenikała do wnętrza domu. Przesunęli okrągły stół na sam środek, pod najważniejszą belkę z wyciętą liczbą 1882, rokiem budowy domu. Biały obrus, na pierwszy rzut oka taki jak matczyny. Marzyli o czysto białym, przy bliższym spojrzeniu okazał się kremowobiały z żółtymi zaciekami. Obnażył boleśnie kilka cer. W kącie choinka, ubrana w słomkowe łańcuchy, lichtarzyki z kręconymi świeczkami, kolorowe bombki. Były niebieskie jak pogodne morze, ciemnopomarańczowe jak zachodzące słońce zapowiadające deszcz, białe, ale