pił, maszyna targana febrycznymi rzutami darła się zaciekle przez piargi, chwilami osuwając się razem z ich zgrzytającą ławą, opony wydawały świszczące wycie, trąc bezsilnie o kamień na coraz bardziej rosnącej pochyłości. Dwadzieścia dziewięć kilometrów - oprócz śpiewnego sygnału sondy nie słyszał nic. "Niezwyciężony" milczał; dlaczego? Wydawało mu się, że czarniawymi liniami obrysowany, niewyraźny obryw, który widzi popod czerwonym słońcem, jest górną krawędzią wąwozu, do którego ma zejść, ale nie tutaj, dopiero znacznie wyżej, od północy. Trzydzieści kilometrów. W każdym razie ani śladu nie widział czarnej chmury. Musiała już chyba rozprawić się z obiema tamtymi maszynami. Czy po prostu porzuciła je, zadowoliwszy się