W malutkim parlatorium, gdzie siadywali, gawędząc o jego pracy i jej codziennych troskach z rozhukaną młodzieżą, odczuwał chyba obecność przeszłości. W ciemnym rogu pokoju stał mały Arturek Hirschfeld, syn dentysty, który nie chciał nazywać się Władzio. Może widział nawet twarz ojca, matki, starszych braci, których duchy dawno go opuściły, potulnie oddając swe miejsce duchom husarzy, stepowych watażków i obrońców Jasnej Góry. Może właśnie u boku siostry Weroniki odpoczywał po trudach sarmackiej polskości i antysemickiego katolicyzmu, których on przecież sam nie wymyślił, które tylko naśladował, pełen niewyrażonego lęku, skrytych fobii, nieprześnionych snów.<br><page nr=57> Lecz nawet w parlatorium ulegał czasem podszeptom dwuznacznej osobowości, jakby