jak gdyby ktoś okrył mi plecy rozgrzaną delikatną flanelą. Z alejki weszliśmy na kamienisty pas pomiędzy willą a morzem. Kamienie były wielkie, wyszlifowane, piekące od nagrzania. Dalej zaś piach, o wiele brzydszy niż nad naszym morzem, ciemny, błotnisty, i - woda.<br>Pływam nieźle. Toteż od razu poniosło mnie i zacząłem się oddalać od brzegu. Woda była orzeźwiająca, w pierwszym momencie wydawała się nawet chłodna, mając niższą temperaturę od powietrza. Przewróciłem się na wznak. Płynąłem dalej, wyrzucając w górę ręce, potem zaś jeszcze i jeszcze, ale już <page nr=48> tylko wiosłując po trochu, nieomal tylko samymi dłońmi. Coraz wolniej, coraz wolniej. Nogi mi poczęły opadać