Typ tekstu: Książka
Autor: Breza Tadeusz
Tytuł: Urząd
Rok wydania: 1984
Rok powstania: 1960
jak gdyby ktoś okrył mi plecy rozgrzaną delikatną flanelą. Z alejki weszliśmy na kamienisty pas pomiędzy willą a morzem. Kamienie były wielkie, wyszlifowane, piekące od nagrzania. Dalej zaś piach, o wiele brzydszy niż nad naszym morzem, ciemny, błotnisty, i - woda.
Pływam nieźle. Toteż od razu poniosło mnie i zacząłem się oddalać od brzegu. Woda była orzeźwiająca, w pierwszym momencie wydawała się nawet chłodna, mając niższą temperaturę od powietrza. Przewróciłem się na wznak. Płynąłem dalej, wyrzucając w górę ręce, potem zaś jeszcze i jeszcze, ale już tylko wiosłując po trochu, nieomal tylko samymi dłońmi. Coraz wolniej, coraz wolniej. Nogi mi poczęły opadać
jak gdyby ktoś okrył mi plecy rozgrzaną delikatną flanelą. Z alejki weszliśmy na kamienisty pas pomiędzy willą a morzem. Kamienie były wielkie, wyszlifowane, piekące od nagrzania. Dalej zaś piach, o wiele brzydszy niż nad naszym morzem, ciemny, błotnisty, i - woda.<br>Pływam nieźle. Toteż od razu poniosło mnie i zacząłem się oddalać od brzegu. Woda była orzeźwiająca, w pierwszym momencie wydawała się nawet chłodna, mając niższą temperaturę od powietrza. Przewróciłem się na wznak. Płynąłem dalej, wyrzucając w górę ręce, potem zaś jeszcze i jeszcze, ale już &lt;page nr=48&gt; tylko wiosłując po trochu, nieomal tylko samymi dłońmi. Coraz wolniej, coraz wolniej. Nogi mi poczęły opadać
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego