że niby to karmi zawiniętego w chustkę na<br>ręku bachora. Bo choć było bachorów u Madejów bez liku, to przeważnie<br>wszystko już podrosłe. A jeszcze ich nieraz sklął, że niemrawo się<br>ruszają i nie odgadują jego myśli.<br> Trzeba jednak przyznać, że i sam się nie oszczędzał, przyklękał,<br>kucał, zbliżał się, oddalał, zachodził ich z jednego boku, zachodził z<br>drugiego, czasami aż tym aparatem po gębach im jeździł. Wychodził na<br>pniaka, na furę. Kiedyś nawet kazał im przystawić do strzechy drabinę i<br>wszedł na tę drabinę, ale też mu było źle. Czapkę daszkiem obracał na<br>plecy, to znów ją zdejmował. Odpinał się