paść raczej, niżby miał ją pokonać któryś z "dryblasów", jak zapewne w duchu nazywała swoich rywali. Tę, zżerającą ją, ambicję odczułem zwłaszcza podczas konnych eskapad z moim bratem, o czym będzie jeszcze mowa. <br> Kiedy wreszcie udało mi się Lolę dosiąść, nieruchomiała niczym posąg wierzchowca i nie dawała się zmusić do oddalenia od stajni. A, gdy w końcu ruszała stępa (lub truchtem najwyżej), zmuszona do pokonania pewnego dystansu, to po upragnionym przez nią obrocie w tył, sama z siebie, bez żadnej zachęty z mojej strony, puszczała się w drogę powrotną cwałem szalonym. Byle do stajni, byle pozbyć się z grzbietu uprzykrzonego intruza