szczególnego, wsobnego dzieciństwa, żeby utrzymać nadzieję, jak ciężki parasol, który ma zepsuty zamek i wciąż opada na głowy... Bo nad naszymi głowami w całym przedziale rozpinaliśmy taki parasol nadziei... Intuicyjnie wiedzieliśmy,<br> <page nr=225><br> że ona tego potrzebuje... Ona sama, tęga kobieta z wypukłym czołem, myślałem sobie, że to z niej, z jakiegoś odległego dziedzictwa wybrzuszyło się to wodogłowie. Ona też jakby zdawała sobie z tego sprawę. Była wzruszająca w swoim niezłomnym, wierzącym macierzyństwie. Kochała swego Łukaszka, kochała bardzo... Pochwaliła się co prawda, że ma drugie dziecko, całkiem normalne, które już zaczyna się opiekować Łukaszkiem. "To wspaniale" - wykrzyknął Piotr i znów wszedł w rejony