ręce drżą mi z wysiłku, gdy siadam na mokrych poranną wilgocią płytach stalowego nabrzeża. Zamykam oczy, zapadam się w nicość, oddalając się od siebie, tam gdzie panuje wieczny spokój. Powoli oddech zwalnia swój pośpiech wiodący ku zatraceniu. Serce uspokaja się, przez jakiś czas bije normalnym, sekundowym rytmem, potem też zaczyna odpoczywać: Bum - czeka nas daleka droga, dni i noce w samotności wobec tajemnicy świata, wobec zagadki gwiazd oceanu, życia. Bum - muszę znaleźć siły, by wytrwać, by doprowadzić do celu jacht, dowieźć żywego kota i sprostać, i nie uczynić nikomu nic złego, pamiętać, że jestem ostatni, stoję na samym końcu wszystkiego. Bum