na poprzeczkach telegraficznych słupów.<br>Matki idące do miasta kładły dłonie na oczach swoich dzieci, ale same nie potrafiły odwrócić wzroku. Wiatr obracał ciała komunistów, powieszonych pomiędzy burą, pozbawioną już zieleni ziemią a niebem mrocznym i nisko nawisłym.<br>Grześ przyszedł rano do warsztatu rozdygotany. Z poświstem wciągał nozdrzami powietrze. Znali ten odruch jego koledzy od pijatyk i awantur, był to niechybny znak, że zacznie pić. Milczał, a nagabywany przez Fijałkowskiego warknął: - Idź, przeleć się na Szczęśliwice, odechce ci się gadać. Tu już nie ma co, bracie, tu już bodaj siekierą trzeba ich pokarać. Pożycz do soboty na ćwiartkę, wszystko mi z rąk