pobladła, milcząca. Dopiero inny Rosjanin rąbnął bagnetem w zamek szafy. Drzwi rozwarły się, ukazując baterię kolorowych butelek. Koniaki, wódki gatunkowe, jakieś puszki, kawa. Chyba jeszcze portugalskie sardynki. Coś chwycili, każdy wetknął butlę w kieszeń, bronią pchnęli przewodniczkę, ma iść, prowadzić dalej. Zaglądali do każdego pokoju, schylali się, szperając pod kanapami, odsuwali fotele. Nigdzie nie było Niemców. Wrócili do holu, w którym pułkownik wciąż rozmawiał z Surmą.<br>- Może na strychu - podpowiedziała Marta.<br>Ofiarowała się prowadzić, bo Hani trudno iść po schodach. Ale Surmówna musiała wypełnić wyznaczoną rolę do końca. Marta dołączyła do grupy z własnej inicjatywy. Obejrzeli gościnne pokoje, rozgrzebali bagnetami łóżka