odchody. Zrywały się tuż przed maską, czasami miękko trąciły błotnik i odlatywały skrzecząc, jednak żadna nie wpadła pod koła.<br>Czego właściwie chcę? Na co liczę? - pytał w myślach i nie dopuszczając odpowiedzi uśmiechał się, bo widział ją, jak nadchodzi, szczupła, sprężysta, z miedzianym blaskiem na włosach kołysanych rytmem stąpania i ogarnia spojrzeniem oczu niebieskich świetlistych jak woda w górskim potoku, wiosną, gdy śniegi tają. Powinna czekać... Depeszę musiała dostać wczoraj.<br><br> Wpadał do wiosek ulepionych z gliny, pustych. Chude kury uciekały w popłochu wyciągając oskubane szyje. Tylko przy studni kobiety w zielonych i pomarańczowych sari tłukły kijankami namoczoną bieliznę, plotkowały wesoło. Na