spoglądał na nas dumnie, i dziko wykrzykiwał w dialekcie swoje najwyższe uznanie dla cierpień starego człowieka... Był to czas winobrania, w dzień wszyscy chodziliśmy do winnic, cięliśmy krótkimi nożycami ciężkie, nabrzmiałe sokiem kiście, zlewaliśmy się potem i tym słodkim, lepkim sokiem z pękających winogron, napełnialiśmy wielkie plastykowe pojemniki, zaś pojemnikami - ogromne przyczepy, aby wieczorem, zaprzężone w hałaśliwe traktory, mogły stoczyć się na główną drogę miasteczka, a potem tą drogą ku spółdzielczym piwnicom, czyli ogromnej wytwórni win, pożerającej winogrona z całej okolicy. Za oknem trwał więc nieustający huk pracowitych motorów, a my tu słuchaliśmy eposu o niewdzięczności tych, dla których stary Beppe