rzemiosło musiało mocno podupaść. A tak naprawdę to od początku nie mieliśmy szans: ani nasze warunki klimatyczne, ani wiedza ampelograficzna i enologiczna nie otwierały się dostatecznie na winiarstwo. <br>Do tego trzeba dojrzeć, a szalone głowy Polaków na ogół czuły się lepiej w oparach silnych alkoholi, naszych narodowych destylatów, jak gorzałka, okowita, wódka z odmianą starki i nalewki. Jedynie w sferach bardziej wyrafinowanych, i szlachty, i mieszczaństwa, zaczęły się pojawiać zainteresowania autentycznie śródziemnomorskie, choć pewnie z udziałem snobizmu, czemu nie. Pośrodku stanęły jeszcze miłe miody pitne, o których tak pięknie pisał Jan Kochanowski (Pod lipą), winem wszakże nie gardząc. Przeciwnie, wynosząc je