Gnany panicznym przerażeniem rwał przed siebie jak spłoszony jeleń, rychło ginąc z oczu pogoni, która nawet nie była zupełnie pewna, czy istotnie należy go łapać.<br>Dotarł do domu po półtorej godzinie okrężną drogą, bocznymi ulicami, na piechotę, z młotem ukrytym pod letnim wdziankiem, opływający potem i do ostateczności wyczerpany. W otępiałym umyśle lęgła mu się rozpacz. Najchętniej zrezygnowałby już z zaplanowanej zbrodni i pozbył się ukradzionego narzędzia, ale nie miał odwagi go wyrzucić. Młot przyrósł mu do ciała i pchał go przed siebie, w jakąś okropność, którą, chcąc czy nie chcąc, będzie musiał popełnić. Wydawało mu się, że, odstawiony w jakiś